google0d32ab1f75dbe813.html

Rozmowa z sędzią W. Cyruliczkiem - reportaże i wspomnienia

Przejdź do treści

Menu główne:

Reportaże, artykuły > Gazeta Sądowa > 2007

„Cyrulik”









z sędzią
w stanie spoczynku
Wojciechem Cyruliczkiem

rozmawia
Krzysztof Bachorzewski


t Panie sędzio, przejście w stan spoczynku zakończyło etap Pana aktywności zawodowej jako sędziego. Jak Pan to przyjął i jak wyglądało pożegnanie z sądem?


— Do 17 marca 2007 roku byłem sędzią Sądu Okręgowego w Poznaniu. W tym dniu przeszedłem w stan spoczynku, do którego przygotowywałem się już od dłuższego czasu i nie było to dla mnie wydarzenie nagłe. Zdawałem sobie sprawę, że przyjdzie czas odejścia z sądu i przyjąłem to spokojnie, że się tak wyrażę – bezboleśnie. Pożegnanie było bardzo kameralne, uczestniczyli w nim sędziowie z mojego wydziału. Życzyłem im dużo zdrowia i „dobrej wagi” – myślę, że czytający te słowa będą wiedzieli o co mi chodziło. Dostałem na piśmie podziękowania od ministra sprawiedliwości, prezesa Sądu Okręgowego, dyrektora okręgu więziennictwa z którym współpracowałem.

t Czy mógłbym Pana namówić na zwierzenia? Jaka była Pana droga życiowa?


— Jestem wychowankiem Sądu Wojewódzkiego w Opolu, pracowałem w Sądach Powiatowych w Koźlu, Krapkowicach, Poznaniu, Pile, a następnie awansowałem do Sądu Wojewódzkiego w Pile z siedzibą w Chodzieży. Ostatnim moim miejscem pracy był, jak już wcześniej powiedziałem, Sąd Okręgowy w Poznaniu.
Pochodzę ze Złoczowa koło Lwowa, mieście w którym urodzili się m.in. tacy znani profesorowie, lwowscy wykładowcy uniwersyteccy, a po drugiej wojnie światowej wybitni nauczyciele akademiccy na Ziemiach Zachodnich, jak Alfred Ohanowicz i Kamil Stefko (profesorowie prawa cywilnego) oraz słynny dyrygent Jerzy Kołaczkowski, a także laureat nagrody Nobla w dziedzinie chemii Roald Hoffmann.
W młodości uprawiałem wyczynowo lekkoatletykę, byłem mistrzem Polski juniorów w biegu na 100 i 200 metrów (w 1961 roku miałem w tej kategorii wiekowej najlepszy wynik w Europie). Zdobyłem brązowy medal w biegu na 200 metrów seniorów podczas mistrzostw Polski w 1963 roku. Najlepszym moim osiągnięciem na dystansie stu metrów jest wynik 10,4 sek., zaś na dwieście metrów – 21,2 (ówcześnie biegano wyłącznie na bieżni żużlowej, nie znano tartanu). Na początku lat sześćdziesiątych byłem podobno uważany za jeden z większych talentów sprinterskich młodego pokolenia i byłem zaliczany do kadry narodowej na igrzyska olimpijskie w Tokio (1964 rok) jednak w realizacji planów sportowych przeszkodziła mi nauka.
Po zakończeniu kariery sportowej, równolegle ze studiami oraz pracą zawodową, przez dziesięć lat zajmowałem się lekkoatletycznym wychowaniem młodzieży, a moi wychowankowie nierzadko zdobywali medale w biegach przełajowych oraz na bieżni podczas regionalnych zawodów. Mój syn, Rafał, był wicemistrzem Polski juniorów młodszych w biegu na 400 metrów.
W 1978 roku opiekowałem się już Zakładem Karnym we Wronkach, będąc sędzią Sądu Wojewódzkiego w Pile z siedzibą w Chodzieży. W tym czasie we Wronkach przebywało około dwa i pół tysiąca więźniów. Oprócz wykonywania obowiązków penitencjarnych orzekałem w pierwszej i drugiej instancji, byłem wizytatorem, zaś w czasie wakacji musiałem zasilać szeregi sędziów cywilistów z powodu braków personalnych w tym zakresie.
Z chwilą objęcia nadzoru penitencjarnego nad Zakładem Karnym we Wronkach otrzymałem od skazanych ksywę „Cyrulik” i do tej pory ona funkcjonuje.

t Panie sędzio, przepraszam, że przerywam Pana wspomnienia, ale wiem, że swoją karierę zawodową, zaczynał Pan jako cywilista...


— Tak, byłem cywilistą, nawet przez sześć miesięcy sprawowałem funkcję przewodniczącego wydziału cywilnego w jednym z sądów powiatowych. Ale życie potoczyło się trochę inaczej niż planowałem, zostałem sędzią w wydziale karnym. Zajmowałem się także opieką nad aplikantami, niektórzy z nich w chwili obecnej zajmują eksponowane stanowiska w różnych sądach, a jeden był senatorem.

t Powróćmy do wątku więziennego. Jaki był stosunek Pana do skazanych i vice versa?


— Miałem wyjątkowy posłuch wśród skazanych. Potrafiłem utemperować osoby krnąbrne, z którymi miała kłopoty więzienna administracja. W wydziale penitencjarnym przepracowałem dwadzieścia osiem lat i to jest chyba najdłuższy staż tego typu w polskim sądownictwie. Przez cały ten okres udzieliłem kilka tysięcy warunkowych zwolnień.
U skazanych ceniłem przede wszystkim prawdomówność i rzetelność objawiającą się np. w tym, że skazani powracali w terminie z przepustek i przerw w odbywaniu kary, co było dodatkową pozytywną przesłanką przy badaniu możliwości warunkowego zwolnienia.
Moją maksymą, jaką stosowałem wobec skazanych, było to, że dawałem recydywistom możliwość trzykrotnego warunkowego zwolnienia, za czwartym razem była odmowa. Wiedzieli o tym zarówno skazani, jak i dyrektorzy zakładów karnych w których miałem nadzór penitencjarny. Były przypadki, że więźniowie po odbyciu wieloletnich kar wychodzili na wolność, a następnie przychodzili do mnie po poradę w zwykłych, życiowych sprawach.
Nieskromnie wspomnę, że współpracownicy mawiali, iż byłem swojego rodzaju duszą wydziału penitencjarnego i do dzisiaj to niektórzy podkreślają, wyrażając się o mnie, że zawsze miałem swoje zdanie, które potrafiłem zażarcie bronić. Podkreślają również to, że nigdy nie byłem sędzią dyspozycyjnym. U kolegów sędziów ceniłem odwagę w wydawaniu orzeczeń, jak również niepoddawanie się naciskom ze strony czynnika politycznego.
Jako ciekawostkę mogę przytoczyć fakt, iż niedługo przed odejściem w stan spoczynku przyszła do mnie kobieta aby podziękować za to, że kilka lat wcześniej udzieliłem przerwy w karze jej mężowi, obecnie już nieżyjącemu, dzięki której (przerwie w karze) nastąpiła znaczna poprawa w jego zachowaniu. Uważam, że każdy sędzia powinien kierować się w swoim wyrokowaniu nie tylko literą prawa ale również sercem. U prokuratorów zaś ceniłem przede wszystkim obiektywność, u adwokatów – sumienność podejścia do sprawy i wysoki poziom prawny.
W tym miejscu chciałbym wspomnieć o sędziach ze mną współpracujących, z którymi miałem bliskie i bardzo dobre kontakty. Do nich mogę zaliczyć sędzię Sławomirę Pióro, która była przez szesnaście lat przewodniczącą wydziału w którym pracowałem. W jednym gabinecie przez dziesięć lat pracowałem wraz z sędzią Romanem Skobejko, muszę także wspomnieć o sędzi Marii Jesiołowskiej, pokój z którą dzieliłem ostatnimi czasy, czy też sędziów Piotra Hejduka, Mieczysława Małeckiego oraz Tadeusza Folwarskiego – również przewodniczącego wydziału.
Jeśli idzie o prokuratorów, to szczególnie wspominam, ze względu na jego obiektywizm, Kazimierza Budzyńskiego, z którym przez dziewięć lat dojeżdżałem na posiedzenia do Wronek.

t Był Pan sędzią penitencjarnym podczas stanu wojennego...


— Okres stanu wojennego był bardzo trudny dla sędziów, którzy orzekali w tym czasie. Wiele osób internowanych miało postawione zarzuty karne na podstawie ustawy, która była bardzo rygorystyczna. Nawet najmniejsze zagrożenie karą było – moim zdaniem – i tak zbyt wysokie. Kiedy internowani zostali umieszczeni w Zakładzie Karnym we Wronkach, już na drugi dzień pojechałem do zakładu z własnej inicjatywy i przeprowadziłem z nimi szereg rozmów. Starałem się wytłumaczyć im pewne realia prawne, ponieważ sądzili, że właśnie to ja podjąłem decyzję o ich odosobnieniu. Musiałem wyjaśnić, że była to decyzja ministra spraw wewnętrznych i komendanta wojewódzkiego Milicji Obywatelskiej i mogą właśnie tam się odwoływać.
Jako ciekawostkę mogę podać fakt, że mimo zerwania wszystkich środków łączności ze światem zewnętrznym, pomogłem jednemu z internowanych dowiedzieć się jak przebiegł poród u jego żony. Do dnia dzisiejszego byli internowani, z którymi los mnie zetknął później wspominają o tym moim geście.

t Jakie są Pana zainteresowania pozaprawne? Wiele z nich zostało opisanych na łamach naszego czasopisma, ale jednak proszę je przypomnieć...


— W 1986 roku zacząłem uprawiać malarstwo w tonacji czarno-białej i kontynuuję to do chwili obecnej. Wykonałem około pięciu tysięcy prac. Znajdują się one w zbiorach prywatnych, m.in. w Stanach Zjednoczonych, Wielkiej Brytanii, Francji, Niemczech, Izraelu i w Chinach. Do tej pory miałem trzydzieści siedem indywidualnych wystaw, nawet w Mekce artystycznej jaką jest Kraków – w Galerii Sztuki Ukraińskiej, jak również np. w Operze Poznańskiej; co uważam za duże wyróżnienie.
Interesuję się także radiestezją i bioenergoterapią, mam dyplomy kwalifikacyjne w tych dziedzinach, figuruję na stronach monografii różdżkarstwa. Pomagam bezinteresownie ludziom nawet ciężko chorym, tam, gdzie medycyna konwencjonalna nie może pomóc. Metodą teleradiestezji udało mi się namierzyć podziemne zbiorniki wodne w Sudanie, gdzie woda została rzeczywiście zlokalizowana na głębokości 153 metrów i w odległości 60 kilometrów od Nilu, w miejscu, gdzie tamtejsza ludność nie miała do tej pory żadnej studni.
Opanowałem tak zwane pismo medialne automatyczne, dzięki któremu powstało kilkadziesiąt aforyzmów zawartych w wydanym własnym sumptem tomiku „Aforyzmy spod togi”.
Okres pracy w nadzorze penitencjarnym więzienia we Wronkach zdopingował mnie do napisania książki zatytułowanej „Wroniecki pitawal – wspomnienia sędziego”, z której w chwili obecnej, jako źródło informacji, korzystają liczni magistranci i doktoranci. Niektóre informacje tam zawarte nie są znane w innych archiwaliach.
Interesuję się także parapsychologią, ale jest to temat na inną rozmowę...

t Zmienił Pan miejsce zamieszkania, jest tu bardzo pięknie...


— Zamieszkałem około 150 kilometrów od Swarzędza, w którym mieszkałem przez wiele lat. Jest to niewielka wieś w otoczeniu łąk, pól i lasów w malowniczej okolicy, przypominającej nieco teren podgórski. Nie zamierzam jednak pogrążyć się w „nicnierobieniu”, wręcz przeciwnie – zamierzam przelać na papier wspomnienia z moich najciekawszych rozpraw i mam nadzieję, że będą one się ukazywać systematycznie w „Gazecie Sądowej”.
Kiedyś byłem pasjonatem turystyki pieszej. Przewędrowałem całe Tatry, Gorce, Bieszczady podziwiając piękno górskiej przyrody. W tej chwili, ze względu na stan zdrowia, nie mogąc uprawiać takiego rodzaju turystyki, przesiadłem się na rower. Od kilku lat, wraz z zaprzyjaźnionymi sędziami odbywam kilkusetkilometrowe rajdy po różnych częściach Polski.

t A co na to wszystko Pana żona? Czy akceptuje „ucieczkę od cywilizacji”?


— Moja żona jest rodowitą poznanianką, lekarzem i w pobliskim miasteczku prowadzi praktykę w ośrodku zdrowia. A zamieszkanie na wsi od zawsze było jej największym marzeniem.

t W Pana otoczeniu widzę także zwierzęta...


— Kocham je. W domu mam dwa psy i dwa koty. Jeden pies jest przybłędą, wabi się Chopper i choć groźnie wygląda, ma przyjazne usposobienie. Drugi pies, już siedemnastoletni, jest wieloletnim domownikiem. Koty zaś – jeden czarny, drugi bury, także znalazły schronienie w moim domu.

t Wiem, że jest Pan sędzia obieżyświatem. Który z wyjazdów zagranicznych zrobił na Panu największe wrażenie i jakie są marzenia na przyszłość?


— Wspominam z wielkim sentymentem jedną z moich podróży, mianowicie do krainy zwanej Bukowiną, leżącą na północy Rumunii. Głównym celem było spotkanie z mieszkającymi tam od ośmiu pokoleń Polakami. Mówią oni piękną polszczyzną, a żyją bardzo ubogo. Grupa z którą tam byłem była zafascynowana urodą pieśni i tańców, jakie kultywuje ludność polska, mieszkająca przecież w odosobnieniu od Macierzy. Przywieźliśmy dla nich skromne, prywatne dary.
Zwiedziłem już prawie całą Europę, a także Maroko. Marzy mi się obecnie wyjazd... na Kamczatkę, ale dopiero w przyszłym roku. Przygotowuję się duchowo do tej wycieczki, na którą pojadę wraz z przyjaciółmi – także prawnikami, z którymi od lat wspólnie wyjeżdżamy.

t W bliskości Pana obecnego miejsca zamieszkania znajduje się duży zakład karny. Czy ten fakt ma jakiś związek z wyborem miejsca zamieszkania?


— Owszem, złożyłem kurtuazyjną, prywatną wizytę dyrektorowi pobliskiego zakładu karnego, jednak nic mnie z nim nie łączy. Poza tym chcę, po czterdziestu latach pracy, oderwać się od sądownictwa, mimo że nie będzie to łatwe. Przecież chcę pisać wspomnienia, a pamięć (czego najbardziej się bali skazani) jak na razie mi dopisuje.

t Dziękuję za możliwość przeprowadzenia rozmowy z Panem sędzią i życzę dużo zdrowia oraz spełnienia marzeń. Do zobaczenia... na łamach „Gazety Sądowej”.


Zdjęcie: Krzysztof Bachorzewski


Rozmowa została opublikowana w Gazecie Sądowej nr 10 (160) z października 2007 roku

 
Copyright 2015. All rights reserved.
Wróć do spisu treści | Wróć do menu głównego