google0d32ab1f75dbe813.html

Dzień trzeci - z Austrii do Italii - Padwa - reportaże i wspomnienia

Przejdź do treści

Menu główne:

Reportaże, artykuły > VII Rajd Intermarium
Poniedziałek, 13 maja
– dzień trzeci

Hotel Mölltalerhof zum Lainach – Lienz
Dobbiaco (Toblach) – Cortina d'Ampezzo Pieve
di Cadore – Vittorio Veneto – Venezia Nord
Venezia Ovest – Padova Est – Casa a Colori,
Padova (Padwa)

ok. 280 km
Poniedziałkowy poranek przywitał nas pogodą odmienną zasadniczo od tej, którą doświadczyliśmy podczas wczorajszego przejazdu Großglockner Hochalpenstraße. Patrząc na otaczające okolicę hotelu w którym przenocowaliśmy góry, próbowaliśmy zgadywać, jaka będzie pogoda podczas jazdy przez Dolomity, już po włoskiej stronie Alp.
Tymczasem, gdy ja spacerowałem sobie po okolicy miejsca naszego noclegu i wcześniejszej od innych uczestników porannej toalety, nasz ksiądz kapelan – Mieczysław przygotowywał miejsce porannej Mszy świętej, która była zaplanowana na godzinę siódmą. Zaś od ósmej, w sali śniadaniowej można było nieźle się nakarmić i napoić przy tzw. szwedzkim bufecie. Na godzinę dziewiątą zaplanowano wyjazd.
Jak zaplanowano, tak też stało się. No, może z kilkuminutowym opóźnieniem pierwsza grupa dziesięciu motocyklistów pod przewodem komandora rajdu, mecenasa Artura Sobótki ruszyła sprzed hotelu. Pięć minut później, tak jak zaplanowano, ruszyła druga grupa, którą poprowadził zaufany człowiek prezesa – Wojtek. Niestety, pogoda w tym dniu nie dopisała. Nisko wiszące nad górami chmury i siąpiący od czasu do czasu deszcz spowodował, że jeszcze przed wyjazdem każdy z uczestników rajdu przywdział przeciwdeszczowe skafandry czy kombinezony, co kto miał. Później okazało się, że taki strój był w sam raz na warunki, w jakich przez sto kilkadziesiąt kilometrów trzeba było jechać. Właściwie to z każdą minutą deszcz narastał.
Po kilku kilometrach względnie płaskich, droga zaczęła piąć się serpentynami w górę. Byłem pewien, że do kurortu Lienz odległego od Mölltalerhof nie było więcej niż trzydzieści kilometrów i to drogi prowadzącej dolinami. Tymczasem droga wywiodła nas na płaskowyż z którego, znowu po kilku kilometrach zaczęła kolejnymi serpentynami zbiegać w dół, do widocznego już u naszych stóp miasta Lienz. Teraz już wiem, że ów płaskowyż to granica między Karyntią a Tyrolem.
Minąwszy Lienz poruszaliśmy się w kierunku zachodnim wygodną drogą, choć nie autostradą. Niestety, deszcz dawał się coraz więcej we znaki i przekroczyliśmy granicę włoską w dość pesymistycznych nastrojach. W normalnych warunkach powinno być widać fantastycznie ukształtowane przez naturę Dolomity. A tu zza nisko kłębiących się chmur i mgieł obserwowaliśmy jedynie zbocza porośnięte gęstym, alpejskim lasem.
W miejscowości Dobiacco (Toblach) nasza droga skręciła na południe w dużo węższą i systematycznie wiodącą pod górę trasę w kierunku Cortiny d'Ampezzo. Znając tę drogę z moich niegdysiejszych letnich wędrówek wyczekiwałem miejsca, skąd jest przepiękny widok w kierunku słynnych Tre Cime Lavaredo (Drei Zinnen). Niestety, mgła i deszcz przysłoniły ten spektakularny widok. Zresztą motocykliści byli skoncentrowani na bezpiecznej jeździe w deszczu i po pełnej zakrętów dość wąskiej drodze.
Po dotarciu do Cortiny d'Ampezzo zatrzymaliśmy się na jednej ze stacji benzynowych, by choć trochę odsapnąć po trudach dotychczasowej trasy. Na szczęście deszcz powoli zaczął niknąć, więc nie czekając zbytnio ruszyliśmy w drogę, tym razem w dół doliny, w której kolejne miejscowości miały w nazwie „di Cadore”. Droga wiodła po stromym zboczu masywu Antelao (3263 m), mając po lewej stronie niemal pionowe skały, zaś po prawej – nadzwyczaj głęboką dolinę.
Gdy dojechaliśmy do miejsca, w którym nasza droga stała się dwujezdniowa, deszcz zupełnie zanikł. Z każdym kilometrem teren stawał się coraz bardziej płaski. I tak dojechaliśmy do autostradowej obwodnicy Wenecji, którą skierowaliśmy się na zachód. Niebawem dotarliśmy do Padovy (Padwy) i po przejechaniu przez industrialną część tego miasta dotarliśmy do celu dzisiejszego etapu rajdu – hotelu Casa a Colori, z którego było już w miarę blisko (ok. 4 km) do historycznego centrum Padwy i do bazyliki (sanktuarium) świętego Antoniego.
Ponieważ przyjechaliśmy stosunkowo wcześnie, po szybkim zameldowaniu się i rozlokowaniu w hotelu, ruszyliśmy motocyklami w kierunku Piazza del Santo i bazyliki świętego Antoniego. Została mi zaproponowana podróż jako pasażer na motocyklu samego komandora – Artura, co przyjąłem z wdzięcznością. Głowa moja została zapakowana w potężny kask i bez strachu choć z pewnymi emocjami dojechaliśmy niemal pod samą bazylikę.
Oczywiście, po ustawieniu motocykli w szyku wzdłuż nawy głównej kościoła, udaliśmy się na jego zwiedzanie. Właściwie słowo „zwiedzanie” jest trochę nie na miejscu, bowiem każdy z uczestników VII rajdu Monte Cassino Intermarium przywiózł w to miejsce swoje lub powierzone przez tych, którzy nie mogli przyjechać, intencje. Tak było również ze mną, także działem wielu z uczestników tej włoskiej wyprawy, jak przysiadali gdzieś na uboczu i w pełnym skupieniu powierzali sprawy z którymi przyjechali do świętego Antoniego. Oczywiście znalazłem czas, by zaznajomić się z historią szczątków tego świętego od zgub wszelakich. Przypomnę więc, że wielką czcią i nabożnie zwiedza się kaplicę relikwii, gdzie w jednym z okien umieszczono fragment szczęki świętego Antoniego, a także zachowane w całości: język oraz struny głosowe. Dlaczego akurat te fragmenty stanowią relikwię? Otóż według tradycji, Pan Bóg zachował tę część ciała ze względu na to, iż święty Antonii potrafił pięknie opowiadać o życiu Jezusa.
Oprócz przeżyć czysto duchowych, będąc w bazylice padewskiej można zachwycić się jej architekturą. Nawiązuje ona swoim stylem do wczesnych budowli sakralnych z Bizancjum. Wewnętrzne krużganki zaś sprzyjają nie tylko modlitwie, ale też wypoczynkowi w upalne dni (czego doświadczyliśmy).
Były pewne problemy wynikające z zakazu filmowania i fotografowania wewnątrz kompleksu bazyliki, ale udało się mnie wykonać kilka ujęć, które można zobaczyć na zdjęciach i filmach, które również zamieszczam na tych łamach.
Po wyjściu z sanktuarium świętego Antoniego Padewskiego grupa nasza stwierdziła, że należy się również coś dla ciała. Niemal naprzeciwko bazyliki znaleźliśmy pizzerię, gdzie spędziliśmy niemałą chwilę czasu na konsumpcji całkiem dobrej pizzy oraz szklanicy schłodzonego piwa.
Czas spędzony w tym miejscu upłynął na dzieleniu się relacjami zarówno z podróży motocyklami, jak i ze spotkaniem ze świętym Antonim. Siedząc naprzeciw bazyliki obserwowaliśmy zapadający zmrok i jakby odmienny widok na świątynię. Już po zapadnięciu zmroku ruszyliśmy, będąc na pewno otoczeni opieką świętego Antoniego Padewskiego, do hotelu na zasłużony odpoczynek. Bowiem kolejny dzień, to kolejne wyzwanie.

Filmowa rejestracja trasy (oczywiście w wielkim skrócie) z hotelu Mölltalerhof (Austria) do Padovy (Padwy) znajduje się tu
zaś film z pobytu w Padwie jest dostępny tu

CIĄG DALSZY TU
 
Copyright 2015. All rights reserved.
Wróć do spisu treści | Wróć do menu głównego