Piątek, 10 maja – dzień zero
Stowarzyszenie Motocyklowe Monte Cassino Intermarium zaserwowało uczestnikom rajdu zlot gwiaździsty. Jego meta znajdowała się w podkrakowskich Bibicach, w zajeździe
Kosynier. Wasz kronikarz przybył jako pierwszy jadąc najpierw do Krakowa pociągiem, a następnie – nieco zdezorientowany szukaniem na dworcu autobusowym pojazdu, który mógłby mnie zawieźć w okolicę zajazdu – skorzystałem z taksówki. Zostałem zakwaterowany w pokoju dwuosobowym, rozgościłem się w nim, a nawet nieco się zdrzemnąłem. Pierwsi motocyliści pojawili się przed godziną 18. O tej porze dotarli również moi obaj siostrzeńcy.
Po zmierzchu, gdy wszyscy uczestnicy zameldowali się i zostali rozlokowani w dość schludnych pokojach, zostało zwołane spotkanie w celu wzajemnego poznania się, a także – może nawet przede wszystkim – zaznajomienia się z regulaminem rajdu oraz jego głównymi celami i trasą w ogólnym zarysie. Spotkanie to, a właściwie odprawa, było prowadzone przez komandora VII rajdu Monte Cassino Intermarium, jednocześnie prezesa Stowarzyszenia Motocyklowego – mecenasa Artura Sobótkę. W swoim wystąpieniu najpierw przywitał wszystkich imiennie, począwszy od księdza kapelana Mieczysława Kucela CSMA (michalitę), następnie moją skromną osobę jako kronikarza, ujawniając pewne koligacje rodzinne z niektórymi uczestnikami rajdu. Przedstawiony został następnie Sebastian jako operator busa technicznego (kierowca) oraz jego szwagier Robert (ps. Dzidek), a także inni uczestnicy, którzy po raz pierwszy pojawili się w stowarzyszeniu, jak np. Zbyszek, Andrzej, Janusz (ps. Francuz), Artur i Henryk. Przedstawieni zostali moi dwaj siostrzeńcy – Maciej odpowiedzialny za wyżywienie, gdyby nie udało się załatwić posiłku w hotelu, pensjonacie czy domu pielgrzyma oraz Leszek jako skarbnik (pelniący rolę kwestarza). Wspomniany został również Mirek zmagający się jako rekonwalescent z pozostałościami po leczonej chirurgicznie kontuzji kręgosłupa, jednak pełen przekonania, że podoła wyzwaniom rajdu.