Trzynasty dzień rajdu-pielgrzymki rozpoczęła Msza święta
„na polu” – jak określił jej miejsce ksiądz kapelan. Po galicyjsku oznacza to tyle, że nie w domu. Ponieważ uczestnicy VII Rajdu Monte Cassino Intermarium byli tej nocy rozlokowani w dwóch domach, miejsce eucharystycznego spotkania wyznaczone zostało w zacisznym miejscu otoczonym palmami z pięknym widokiem na rozległą dolinę z dominantą w postaci zamku oraz kilku wież kościelnych, poniżej których rozsiadły się zabudowania niewielkiego miasteczka.Po Mszy świętej i modlitwie przed podróżą oraz krótkim streszczeniu trasy przez komandora rajdu Artura Sobótkę ruszyliśmy w trasę żegnani bardzo ciepło przez stałych mieszkańców domów w których spędziliśmy nocleg. Od tego miejsca do miasta Porto Sant'Elpidio droga wiodła kilkaset metrów białym, żwirowym traktem przypominającym strade bianche (coroczny, słynny jednodniowy wyścig kolarski w Toskanii, w dużej mierze prowadzony właśnie po szutrowych drogach).
Nieco później wydostaliśmy się na drogę dwujezdniową, nieco przypominającą nasze ekspresowe i skierowaliśmy się w głąb Półwyspu Apenińskiego. Malownicza trasa wiodła przez liczne tunele przebijające się przez góry Parco Nazionale del Monti Sibillini i wijąc się niezliczonymi zakrętami dotarła w okolice miast Foligno i Perugia (które mijaliśmy kilka dni wcześniej jadąc do Asyżu). Dalej nasza droga wiodła wzdłuż Jeziora Trazymeńskiego i okolic Arezzo, już dość płaskim terenem dotarliśmy do Florencji.
W planie mieliśmy kilkugodzinne zwiedzanie tej toskańskiej perełki z pomocą polskojęzycznej przewodniczki. Wjechaliśmy więc do niesłychanie zapchanego centrum i rozglądaliśmy się za parkingiem. Zarezerwowany był dla nas jedynie parking podziemny, gdzie motocykliści ochoczo nań wjechali. Niestety, bus techniczny którym podróżowałem był o 20 cm za wysoki, by zmieścić się w bramie wjazdowej. Przez kilka minut szukaliśmy odpowiedniego miejsca do zaparkowania, jednak bez skutku. Zdenerwowany tym faktem Sebastian – właściciel i kierowca jak dotąd niezawodnego busa, powziął decyzję, by jechać na miejsce noclegu, do Bolonii. A ja razem z nim, bo nie miałem innego wyjścia. Motocykliści zostali więc we Florencji, zaś załoga busa technicznego (Sebastian i ja) udała się w kierunku Bolonii.