google0d32ab1f75dbe813.html
Menu główne:
Postaci nie do końca odkryte
Adam Doleżuchowicz
poeta...
...a także znakomity gawędziarz
mówiący świetnie gwarą podhalańską,
choć góralem nie był
Od autora opracowania
Adama Doleżuchowicza spotkałem kilka razy, w początku lat siedemdziesiątych ubiegłego wieku, gdy bywałem częstym gościem w Tatrach, również na zakopiańskich Lipkach. Tam mieszkała moja sympatia – Dorota, wraz z siostrą Bożeną i bratem Adamem (zwanym również Wojtkiem). Ich ojciec – właśnie Adam Doleżuchowicz zajmował się sztuką ludową, a dokładniej mówiąc, rzeźbiarsko-drewnianą produkcją szachów dla Cepelii (Centrali Przemysłu Ludowego i Artystycznego), aby zapewnić godny byt gromadce dzieci. W tym czasie jego żona – Helena z Fąfrowiczów – „była wyjechana” za ocean, by przywieźć zarobione ciężką pracą „dudki”.
To co pamiętam, był ojcem bardzo wymagającym, żeby nie powiedzieć despotycznym. O Jego artystycznych dokonaniach właściwie nie wiedziałem – byłem ówcześnie mało tym zainteresowany.
Będąc akredytowanym dziennikarzem na XLI Międzynarodowym Festiwalu Folkloru Ziem Górskich w 2009 roku odkryłem zaczarowany świat Adama Doleżuchowicza. Przewodniczką po zakamarkach domu Za Strugiem, a także po królestwie artystycznych dokonań Twórcy, stała się Bożena Doleżuchowicz-Mickiewicz, starsza z Jego córek, jednocześnie kustosz izby regionalnej poświęconej twórczości Adama Doleżuchowicza i artystka ludowa uprawiająca malarstwo na szkle.
*
Nie ośmielę się oceniać spuścizny literackiej Adama Doleżuchowicza, gdyż nie mam po temu kwalifikacji. Oddaję w tym względzie głos osobie chyba najbardziej kompetentnej, znającej „Jadasia”, znakomitej poetce podhalańskiej Wandzie Czubernatowej, która po Jego śmierci, na łamach „Tygodnika Podhalańskiego” opublikowała wspomnienie będące ocenną kwintesencją zarówno osoby, jak i twórczości literackiej Adama Doleżuchowicza. Poniżej zamieszczam cały tekst owego wspomnienia:
ADAM DOLEŻUCHOWICZ
- poeta gór i potoków
Nad potokami szumią smreki, nad smrekami chmury lecą. Poeta staroświecki, znający przyrodę i jej tajemnice. Poeta, który rozumie rytm dnia i nocy, śpiew ptaków, zapisuje to słowem niemodnym, rymowanym.
Adaś, lebo Jadaś, jak nań wołaliśmy, od pierwszego roku świętowania poezji gór był z nami w Rabie. Zaczęliśmy tę góralsko-poetycką baciarkę z Jaśkiem z Gorców, Adamem Pachem i Jadasiem w 1975 roku! Dochodzili i odchodzili inni poeci góralscy, a Jadaś trwał przy nas zawsze. Jeden raz opuścił posiady i nie zjadł z nami juzyny z przyczyn od siebie niezależnych, raczej z naszej winy i nie stałych terminów świętowania. Głosił swoje wiersze przy akompaniamencie gęśli, sam sobie grał, dodawał nutki do słów, wiązał w supełki promieniem góralskiego słonka. Bywało, że porwał gęśle prymiście, który „kalikował” i zaciął czardasza, takiego pod powałę! Słuchając Jego wierszy, czuje się powiew wiatru, wilgoć lasu i mgły, szum siklawy. czasem tylko ciszę, sen i zawodzenie zbójeckich dusz...
Zbójeckie dusze
Cicho sumiom smreki stare,
nute niesie potok modry
kołysom sie owsy jare
a maliniok krwawi scodry.
Cosi w grani zazbyrcało
cosi w stawie pluskło dziwnie,
cosi w turniach zeskomlało,
cosi w reglak gwarzy śpiywnie.
Pewnie to zbójeckie duse
co w upłazak pokutujom,
moze ducha myśli kuse
co ślebode jesce cujom?
(...)
Jadaś zabrał ze sobą swoje myśli i muzykę. Pozostawił wiele rękopisów, uporządkowanych materiałów, gotowych do druku. Był bowiem, mimo artystycznej duszy, bardzo systematycznym i dokładnym człowiekiem. Myśl puszczał wolno, dzieła układał w porządku i systematycznie. Był artystą obdarzonym niebywałym talentem – rzeźbił, malował na szkle niesamowite strasoki, boboki leśne i górskie, miał swój styl, swoje zamiłowania i „mature góralskom”. Ciekawe i atrakcyjne artystycznie jego przedmioty użytkowe – np. szachy, szachownice i swój dom ozdabiał w wesołe klamki, malowane szybki, obrazki i obrazeczki. nie ma słów, żeby opowiedzieć o takiej osobowości. Widzimy to dopiero, kiedy człowieka zabraknie. Mnie najbardziej podobają się Jego wiersze opisujące coś, czego w zasadzie niema. czego nie możemy dotknąć – jak np. „Czas” i „Sen”. W wierszu „Sen” opowiada artysta o śnie, który łazi po wsi, błądzi popod płoty. Potem w ludzkiej chacie znajduje rodzinę przy wieczerzy, dziecko, zegar: „W izbie cieplućko, jaze w usy piece, kaganek blinko, ogień pod blachami, pod okne ława przykryto dziadami...” Sen się chce ułożyć do snu i nie wie, przy kim – kładzie się przy dziecku w kołysce.
Cas
Jesceś nie obejrzoł świata
ani hybki, ani mierny,
nimo ocy, nie zno mowy.
nimo serca ani dusy,
bez koloru, bez matury,
strawy nie tknie, wód nie rusy
nie wesoły, nie ponury...
nie zaśpiywo, nie zatońcy,
nie zdradliwy ani wierny,
nie zacon się i nie końcy,
Cas jak niebo! Nieśmiertelny!
(...)
Skońcył sie Twój ziemski cas, Jadasiu, Jadasiu! Zalubiony w ciardasiu! Odchodzom od nos ludzie pełni poezji jak dojrzały orzech. Odchodzom poeci ziemi i gór. Nima następców? cy teroz juz nie domy rady myśleć i zyć z naturom? cy w pocątkach XXI wieku odrodzi sie miłość do przyrody, cy zyć bedziemy na ziemi jak te sobki w bunkrach? Wszystko za nos zrobi komputra? Bedom góry wirtualne, bedom oscypki teflonowe, moze ino nasko gwara, góralsko mowa przetrzymo ten napór cywilizacyje! Hej!
Staroświecko gwara
Pradziadki i dziadki radzi jom widzieli
Syćka jom kochali i hesen ś niyj mieli
Wse była im strawom, weselem, modlitwom
I śpiywkom i zmowom zbójników przed bitwom.
(...)
Była gwarom regla i paniom na holi
I potęgom wiąźby, co wiąze góroli!
Przyjmij tyn mały wspominecek Kolego Jadasiu ode mnie, od nasyk wspólnyk kolegów po piórze i piórku jaskółcym. Pozdrówkanie Ci posyłomy z wiatrem hań, ktoz wiy kany! Moześ jesce przy potocku, na skoli siedzis i dumies. Moze jesce przed bramom Raju? Nie śpies sie! W tym roku bedziemy świętować poezyjom naskom, góralskom, w listopadzie. zajrzyj ku nom do Raby.
Z dolinki na brzyzek
na potocka kraju
z kraja na chmurecke
z chmurecki do Raju!
Furgajom poeci rządkiem poza światy
Jadasia tyz porwoł Tanatos skrzydlaty...
Na łamach Tygodnika Podhalańskiego wspominała
Wanda Czubernatowa
*
Kończąc kolejne odkrywanie osoby i talentów Adama Doleżuchowicza chciałbym opowiedzieć krótko jeszcze jedną historię, tym razem wspomnienie tyczące moich wędrówek po górach. Otóż, zanim zacząłem jeździć do Zakopanego „za sercem”, uprawiałem turystykę górską nie tylko w Tatrach. Pewnego roku (w końcu lat sześćdziesiątych ub. wieku) zawędrowałem do schroniska PTTK na Hali Łabowskiej (Beskid Sądecki). Schronisko to, leżące na głównym grzbiecie Karpat, w bardzo malowniczym i ustronnym miejscu, było w tym czasie w stanie opłakanym. Nie znaczyło to wcale, że nie przyjmowało na nocleg plecakowych wędrowców. Może właśnie ta siermiężność przyciągała turystów szukających klimatu dawnych górskich schronisk. Fakt, że w dniu, w którym dane mi było tam się znaleźć, oprócz mojej osoby chciało (musiało – bo do najbliższych siedzib ludzkich było ok. cztery godziny marszu w terenie górskim) zanocować dobrze kilkadziesiąt osób. Po kolacji i wieczornych ablucjach w zimnej wodzie (ciepłej nie było) turystyczna brać przeniosła się do swoich miejsc nocnego spoczynku. Pamiętam, że miałem spać w dużej, kilkunastoosobowej sali, O godzinie 22.00 światło z agregatu prądotwórczego zgasło i... zaczęły się, jak to jest w turystycznym zwyczaju, opowiadania o górskich przygodach, ciekawych miejscach itp.
Szybko jednak słuchających zdominowała tajemnicza, czarnowłosa, czarnooka i czarnobrewa, piękna młoda dziewczyna. Opowiadała o swoim niełatwym życiu w roli żony, matki, pracy w gospodarstwie – wszystko to pięknym, literackim językiem. Dodawała do tego „gadki” w gwarze podhalańskiej. No i te wiersze! Pełne nostalgii, czasem żalu, czasem góralskiej przekory czy żartu. Przebywający w tej sali turyści, dzięki owej Pani, przenieśli się w czarodziejskie światy, żeby nie powiedzieć „na poetycki Parnas”. I tak trwaliśmy wszyscy pod rozgwieżdżonym niebem przenikającym przez szpary w suficie schroniskowej sali do późnej nocy. A może te gwiazdy to tylko moja wyobraźnia sprowokowana przez Nieznajomą?
Rano, po schroniskowym śniadaniu, każdy udał się w swoją stronę. Ja udałem się w daleką wędrówkę przez Pisaną Halę do Rytra i dalej do schroniska na Prehybie. Owa nieznajoma – gdzie poszła, nie wiem. Po powrocie do domu natrętnie moja pamięć przywoływała tamto schroniskowe spotkanie. Kilka miesięcy później skojarzyłem sobie ową nieznajomą z... Wandą Czubernatową. Gdzieś tam zobaczyłem Jej zdjęcie – tak, to ta sama osoba. Jednak nie dane mi było spotkać Ją jeszcze raz. Dopiero czytając wspomnienie o Adamie Doleżuchowiczu na nowo odżyło we mnie spotkanie w schronisku na Hali Łabowskiej.
Krzysztof Bachorzewski
Gawenda z Pane Boge
Piyknieś mnie ulepiył z błota! Sprawiedliwie – Panie Boze –
I duchaś mi doł fajnego, co sie zywo do dziś ruso.
Serdecne Ci za to dziynki, ze naprowde nic nie chorzem,
Ze jesce noski po dylak krzesanym tońcem se brusom.
I dziynki Ci tyz za Jewe, cos jom grzecnie z ziobra machnon,
A wtoro godnie i wiernie i rzetelnie mi bockuje.
Moze ino telo skoda, ześ jom tromby gromem natchnon.
Alek do niyj juz przywyknon. Nic mi na dziś nie brakuje.
Cuska piyknie cyfrowano, w bukowyk do nieba skocem
A opasek złotem zbity, co jaze sie w ocak jarzy.
I kapelus w kostki rodny i piórecko sie migoce,
A i spinka jest ze śrybła, co choj wto o takiyj marzy.
I talyntaś doł mi wielkie, ze ze śpiywkom se wiyrchujem
A i z gęśli cy ozwodnom, cy krzesanom tyz wysujem.
I świyntego tyz wyrzeźbiem, abo na śkle namalujem
I choć kany, choj co jesce i choć komu wymajstrujem.
Ale case pilno myślem i zachodzem w ciynskom głowe
A nocyńściyj to wtej bywo, kie se chlipnem scypte rumu:
Syćkoś mi doł – Panie Boze – syćko światowe i zdrowe!
Ale cemuś mi tak mało doł rozwagi i rozumu? !!!
Zakopane w czerwcu 1998
Miniony cas
Kiebyście - ludzie - jako powstali
z cmyntarnyk mogił i snu wiecnego,
tobyście świata dziś nie poznali
i nie przywykli byście do niego.
Giewont i hole te same niby,
turnie i regle, nawet potoki,
doliny, drogi, dźwiyrze i syby,
baby i dziywki, brody i loki...
Ale to syćko jest ino złuda.
Bujanie w chmurak. Senne marzenie.
Dziś syćko inne. Nawet psio buda.
Kónie i kozy, sarny, jelynie...
Wsyndy smołówka, beton i cegła,
na lampak neon co kwila nowy,
mgła raze z brudem miasto przylegla,
bo świat dziś mome bardziyj światowy!
Znikły przytulne goralskie strzechy;
portki i cuchy, miesiącek złoty,
nawet na wiyrbak zmarniały wiechy,
spinki, gorsety, ganki i płoty...
Temu tyz - ludzie - z grobów nie wstojcie,
racy sie trzymcie wiecnyj pościeli,
na sąd ostatni grzecnie cekojcie,
bo dziś tu byście do cna zgłupieli!!!
Czerwiec 1998
Autoportret
Na środku rozumu mom sen uskrzydlony,
ale sie potyko jak noga kulawo;
warga zwisajonco i nos skinolony,
jedno oko bystre, drugie lśni niemrawo.
Ręce niespokojnie osikom sie trzynsom,
zymby jak śtachetki na dziurawym płocie,
nogi zbrojne w żylok kiepskie buty myncom,
kudły domiyrwione jak synki w wykrocie.
Ucho ledwie, ledwie. W drugim bąki brzyncom.
Smak sie kajsi straciył i jynzor sepleni,
kolanka sie kurcom abo wiatrem trzynsom,
brzuk wydudławiony jako becka wsiyni.
A mom wyobraźnie i wielkie talenta:
zmalować świyntego abo i wiyrchowom,
wyzdajać mebelek, i choć jakie sprzynta,
nic dlo mnie trudnego. Umiem popić zdrowo!
Ale mnie casami cosi strzyknie w boku,
rumatyzm mnie łomie i wątróbka gniecie...
ale sie nie dajem. Syćko ujdzie w tłoku.
Nie długo mnie przecie na tym marnym świecie!
Zakopane, październik 1998
Dziś nie trza mi wiele
Dziś nie trza mi wiele. Lato mi wystarcy
i ciyń błękitny jaworu.
Wystarcy mi Giewont i pies wtory warcy
i skłon złotego wiecoru.
Wystarcy mi dyscyk, co mi na nos kapnie
i zmyje miasta pieluchy,
co trowke zielonom piyknym kwiotkem zapnie,
potok napoi i... muchy.
Nie trza mi dziś wiele. Wystarcom mi regle
co sumiom wonnom zywicom
i chmurka wystarcy i dziyńcioł co biegle
wydzwonio na buku lico.
Wystarcom mi granie, upłazy i hole
promieniem słońca okute
i kie z głębi serca, pokiel jesce zdolem
wykrzesem śpiywke i nute.
Zakopane, grudzień 1998
Wiyrchowo
Zagrojcie mi gęśle. Zagrojcie. Wiyrchowom!
Staroświycom grojcie, grojcie tyz i nowom.
Huccie nute ostrom, dzikom, ale zdrowom.
Zagrojcie mi gęśle. Zagrojcie. Wiyrchowom!
Niekze ta nuta porwie mnie na ręce
i tuli mnie do sie. Nie trza mi nic wiyncyj.
Niek mnie mocno trzymie, jak płanetnik chmury.
Coło uweseli, zburzy smutku góry...
Niekze mnie porwie i w hole ka praśnie!
Niek mi śpiywo wiecnie i nigdy nie gaśnie.
Niek mnie ze snu budzi i rodzi na nowo.
Zagrojcie mi gęśle. Zagrojcie. Wiyrchowom!
I wtej, kie promyk słonka przekompie sie w stawie
i wtej, kie się smreki tulom do sobie w huściawie,
i kie holny w holak gwizdnie nute dzikom,
potocek w dolinie w skolak zaturliko,
kie pstrągi pringajom i krzesom po plosie,
kie żaby śpiywajom przy wiecornyj rosie,
kie ptoski ćwiyrkolom i kie wrona krace,
kie się baby wadzom i kie dziywce płace
i kie przydzie biyda, mokwa dujawice,
kie się piekło wściekło, gromy, błyskawice!
I kie się na Rysak durkły śtyry burze,
kie się wiedźmy gzijom hań, na Łysyj Górze!
I kie tynca światu błyśnie kolorowo,
wtej gęśle tyz grojcie! Grojcie mi wiyrchowom!
Kie kochane dziywce praśnie mi się w rynce,
kie jom tulem do sie, nie trza mi nic wiyncyj.
Kie sie nase myśli jak warkoce spletom,
kie sie nase serca w jednym sercu zlecom
i kie nom śpiywajom tatrzańskie uboce
i kie przy kochaniu o syćkim zaboce...
kie kochane patrzom na mnie ocka siwe,
ocka milusienkie, ocka wierne, zywe!
Hej! - Kie kochane dziywce, nie dos jom nikomu!
Ukradnem jom światu! Porwiem jom du domu!
Tu jom bede kochoł!
I pieściył! I tulył!
I tu se jom sowom.
Wtej gęśle tyz grojcie! Grojcie nom wiyrchowom!!!
Adam Doleżuchowicz
Zakopane