Po wczorajszym wieczornym spotkaniu ze świętym Antonim w jego sanktuarium w Padwie, a także po pierwszym spożyciu „prawdziwej włoskiej pizzy” w restauracji (a właściwie w ogródku przed nią) z widokiem na bazylikę, w kolejnym dniu rajdu czekała na nas trasa wiodąca w przeważającej części autostradami.
Poranek jednak nieco nas zawiódł. Lekko siąpiący deszcz, szczególnie motocyklistów napełniał niepokojem, choć w
ich krzątaninie tego nie było widać. Śniadanie hotelowe w postaci szwedzkiego stołu bogatego we włoskie – ale nie tylko – wiktuały, spowodowało wyraźne pozytywne ożywienie całej naszej grupy. Ja, fan zup mlecznych, również mogłem zaspokoić swoje poranne żądze.
Jak co dzień, tuż przed wyruszeniem w trasę, zebraliśmy się wokół naszego kapelana, księdza Mieczysława oraz komandora rajdu – Artura, by pomodlić się o bezpieczną drogę oraz przypomnieć wszystkie zasady jazdy motocyklami w szyku. Mieliśmy bowiem na uwadze, że będziemy poruszać się autostradami o bardzo dużym natężeniu ruchu drogowego.
Najpierw, jakby na rozgrzewkę, mieliśmy przejechać nieco ponad sto kilometrów do Bolonii. Jadąc, właściwie z każdym kilometrem pogoda się poprawiała. Tak, że do Bolonii dojechaliśmy w słońcu. Nie było wielkim problemem dotarcie do pierwszego celu naszej podróży, czyli
Polskiego Cmentarza Wojennego.
Cmentarz ten (po włosku: Cimitero di guerra polacco) został zbudowany przez polskich saperów oraz włoskich kamieniarzy w 1946 roku i jest największy spośród czterech takich nekropolii na ziemi włoskiej. Spoczywa na nim 1432 żołnierzy, poległych podczas walk o Bolonię, na Linii Gotów i w Apeninie Emiliańskim, a także zmarłych żołnierzy osiadłych po wojnie na terenie Italii.
Odwiedzenie tego cmentarza było jednym z celów VII rajdu Stowarzyszenia Motocyklowego Monte Cassino Intermarium. Pobyt w tym miejscu stał się naszą patriotyczno-religijną manifestacją, ukazującą szacunek do wysiłku militarnego żołnierzy 2 Korpusu Polskiego i przywiązania do tradycji chrześcijańskiej. Chcę powiedzieć, że na tę naszą uroczystość przybyła
pani wicekonsul Konsulatu Generalnego RP w Mediolanie, która była pozytywnie zaskoczona naszym profesjonalnym przygotowaniem do złożenia hołdu żołnierzom tu pochowanym.
Uroczystość na Polskim Cmentarzu Wojennym w Bolonii rozpoczęła Msza święta, którą celebrował
nasz kapelan, ksiądz Mieczysław Kucel CSMA. Wokół ołtarza znajdującego się w miejscu górującym nad żołnierskimi mogiłami zgromadzili się, ubrani odświętnie
uczestnicy rajdu oraz pani wicekonsul. Przed ołarzem u stóp którego symbolicznie zaciągnęły wartę honorową motocyklowe hełmy, stanął
poczet sztandarowy stowarzyszenia, którego członkowie oddawali honory w rycie wojskowym (podobnie zresztą było podczas naszej uroczystości przy polskim pomniku w Memoriale Mauthausen). Po zakończeniu Eucharystii w ten sam sposób pod arkadami
poniżej ołtarza został złożony wieniec oraz zapalono znicze pamięci.
Po części niejako oficjalnej znalazł się czas, by – rozpamiętując bohaterstwo żołnierzy tu pochowanych – przejść między grobami, rzędami grobów, między poszczególnymi kwaterami czy to modląc się o łaskę nieba dla nich, czy też trwać w żarliwej zadumie. Wśród rzędów białych krzyży można też było dostrzec krzyże prawosławne, a także żydowskie macewy i nieopodal nich nieco podobne nagrobki wyznawców Mahometa.
Na zakończenie naszej bytności w Bolonii zostaliśmy zaproszeni przez panią wicekonsul do odwiedzenia leżącego nieopodal tzw. Memoriału Wolności. Było to swoiste muzeum z częścią multimedialną (opisującą naloty bombowców amerykańskich i brytyjskich na Bolonię, w owym czasie zajętą przez wojska niemieckie). W muzeum tym można było zobaczyć odrestaurowane włoskie, niemieckie, ale także alianckie pojazdy wojskowe (np. czołg Sherman). Nas najbardziej zaciekawił jeep willys, którym podróżował generał Anders podczas szturmu na Bolonię (zdjęcia z muzeum można zobaczyć na filmie, którego link znajduje się na dole strony).
Czas jednak naglił, bowiem czekało na nas około 250 kilometrów wiodącej niemal wzdłuż wybrzeża Adriatyku autostrady. Pożegnawszy się z panią wicekonsul ruszyliśmy w drogę. Po kilku kilometrach przebijania się przez miasto dotarliśmy do autostrady i mogliśmy „rozwinąć skrzydła”. Bus techniczny którym jechałem poruszał się za drugą grupą motocykli, ale po stukilkudziesięciu kilometrach okazało się, że jesteśmy na czele (motocykliści musieli zatrzymać się, by uzupełnić baki paliwem). I w ten sposób do
Loreto i miejsca naszego kolejnego noclegu dotarliśmy jako pierwsi, tuż przed zapadnięciem zmroku. Najpierw okazało się, że hotel Pellegrino e Pace (trzygwiazdkowy) nie dysponuje parkingiem w swojej bliskości. Pani w recepcji kategorycznie powiedziała, że kończy swoją pracę o godzinie 22 i drzwi do hotelu będą zamknięte. Tymczasem okazało się, że nasi motocykliści z autostrady w okolicy Rimini skręcili do San Marino i na pewno nie przybędą do Loreto przed czasem wyznaczonym przez recepcjonistkę. Dzięki jednak umiejętnościom pertraktacyjnym Sebastiana (operatora busa technicznego) udało się ubłagać ową panią (
nota bene bardzo ładną), by zechciała poczekać na całą naszą grupę. Oczekując na uczestników rajdu Sebastian zaproponował, byśmy odreagowali niejaki stres, jaki doświadczyliśmy, pójściem do którejś z „knajpek”, aby napić się jakiegoś niskoprocentowego jeśli idzie o alkohol, trunku. Przystałem na to z ochotą. Między kolejnymi łykami złocistego
Peroni pozwoliłem sobie zrobić
kilka zdjęć znajdującego się nieopodal placu przed bazyliką loretańską.
Wreszcie około godziny 22.30 usłyszeliśmy charakterystyczny, niski dźwięk zbliżających się motocykli turystycznych. To przyjechali nasi! Nie obchodziły ich ani przepisy o ciszy nocnej, ani zakaz parkowania pod hotelem na Piazza della Madonna tuż przy Santuario della Santa Casa di Loreto. Dość szybko jednak sprawy meldunkowe zostały załatwione, motocykle i bus techniczny powędrowały na wskazany parking i... jeszcze trzeba było wysłuchać „sprawozdania” z pobytu w San Marino. Później już tylko spaaać, bo jutro kolejna porcja i wrażeń, i kilometrów.
Filmowa rejestracja trasy (oczywiście w skrócie) z Padwy przez Bolonię do Loreto znajduje się tu