google0d32ab1f75dbe813.html

Rozmowa z sędzią A. Machowską - reportaże i wspomnienia

Przejdź do treści

Menu główne:

Reportaże, artykuły > Gazeta Sądowa > 2007

...i mnie zdarzyło się mieć
kilka „uchyłek”

z nowomianowaną sędzią
Sądu Rejonowego w Gliwicach
Aleksandrą Nataszą Machowską

rozmawia
Krzysztof Bachorzewski


13 czerwca 2003 roku byłem świadkiem wręczenia Pani sędzi aktu nominacyjnego na stanowisko asesora Sądu Rejonowego w Gliwicach. Dzisiaj, 3 kwietnia 2006 roku spotykam Panią w pałacu Prezydenta Rzeczypospolitej. Serdecznie gratuluję nominacji sędziowskiej. Jest to niewątpliwie dzień uroczysty. Ale czy Pani do końca przemyślała, co robi? Przecież na sędziach (i prokuratorach również) „wiesza się psy” jak Polska długa i szeroka. Jest tyle bezpieczniejszych zawodów prawniczych...


— Dziękuję. Rzeczywiście, jest to dla mnie dzień uroczysty. Myślę jednak, że jest on zwieńczeniem określonego etapu w moim życiu i zrealizowaniem pewnych dążeń, które od początku konsekwentnie prowadziłam. Nie próbowałam dostać się na inną aplikację, by wykonywać inny zawód prawniczy ani też nie myślałam o tym, by dotychczasowe zajęcie zmienić.
Co do „niebezpieczeństwa” w wykonywaniu zadań sędziego, to możliwe, że pojawiają się poglądy, iż istnieją zawody bezpieczniejsze. Wydaje mi się jednak, że jeżeli ktoś rozpatruje zawody prawnicze z punktu widzenia, czy jest to zawód „bezpieczny” czy też nie – to z całą pewnością nie powinien zostać sędzią.
W tym zawodzie nie może być miejsca na strachliwość, oportunizm czy słabość charakteru i brak własnych poglądów. Być może owe „psy”, wieszane na środowisku sędziowskim i prokuratorskim wynikają po części właśnie z tego, że wymienione cechy pojawiają się również i u przedstawicieli tych dwóch zawodów. Przecież wszyscy jesteśmy ludźmi i mamy czysto ludzkie zalety i wady.

Podczas asesury zajmowała się Pani sędzia sprawami gospodarczymi. Czy był to wybór dokonany jeszcze w czasie studiów, czy późniejszy, może wymuszony przez okoliczności?


— To prawda, że podczas asesury zajmowałam się sprawami gospodarczymi, w tym upadłościowymi. Istotnie, wynikało to z mojego ukierunkowania i zainteresowań jeszcze z czasów studiów – moja praca magisterska dotyczyła pewnych kwestii z zakresu zobowiązań w ujęciu prawnoporównawczym. Muszę przyznać, że ten zakres spraw, jakimi są sprawy gospodarcze, bardzo mi odpowiada.
Wydaje mi się, że niezwykle istotne jest, aby w pracy można było robić to, co człowiekowi najbardziej odpowiada. Wtedy jest w stanie pracować dużo bardziej efektywnie i z zaangażowaniem dużo większym aniżeli wówczas, gdy musi robić coś, co nie odpowiada mu tak do końca – albo, co gorsza, nie odpowiada zupełnie. Nikt z nas nie jest przecież omnibusem, chociaż tego się czasem od prawników – nie tylko od sędziów – oczekuje. Dlatego sądzę, że jest ogromną zaletą zwierzchnika, jeżeli potrafi on przydzielić podwładnemu właśnie taki zakres pracy, w jakim praca tego ostatniego będzie najbardziej efektywnie wykonywana. Zasadniczo miałam dotychczas szczęście do decyzji szefów i robiłam to, co lubiłam.

Czy dzisiejszy system kształcenia prawników, praktyk, aplikacji uważa Pani sędzia za sprawny i wystarczający? Czy należałoby ten system zmienić?


— Miałam kiedyś okazję, w ramach konferencji zorganizowanej przy współpracy Ministerstwa Sprawiedliwości i Wydziału Prawa Uniwersytetu Jagiellońskiego, prezentować francuski system kształcenia sędziów i prokuratorów. Przyjrzałam się wówczas temu systemowi, porównując go z polskim modelem kształcenia prawników.
Do tej pory bulwersuje mnie stwierdzenie, które od czasu do czasu pojawia się w dyskusjach o modelu kształcenia sędziów, że w innych państwach odpowiednik polskiego asesora nie wydaje orzeczeń i nie powierza mu się czynności sędziowskich. Owszem, tylko że nikt już nie dodaje, że francuski „asesor” jest nim tylko przez sześć miesięcy, nie zaś – jak dotychczas w Polsce – trzy-cztery lata. Nadto asesor, który nie był na tzw. aplikacji etatowej, tak naprawdę zawodu sędziego – od strony czysto technicznej – uczy się dopiero po przyjściu do sądu. Na pierwszej rozprawie z reguły nie wie, jak powinien zapiąć togę, nie wspominając już o tym, że z trudem udaje mu się podyktować protokolantowi zapis do pierwszego w życiu protokołu. Tej wiedzy technicznej na aplikacji nie nabywa. Kształci się natomiast przez trzy lata – ucząc się przepisów, które i tak zazwyczaj są w znacznej części zmienione w chwili, gdy przychodzi mu faktycznie pracować na aktach normatywnych i stosować prawo.
Nie wydaje mi się również, aby konieczny był tak długi okres odbywania aplikacji. Wydaje mi się, a jest to wniosek zarówno z moich doświadczeń jako aplikanta i asesora, jak i z rozmów z kolegami oraz efekt przemyśleń nad rozwiązaniami w innych państwach, że cały ten okres kształcenia można z powodzeniem skrócić – nawet do dwóch lat, jak było uprzednio, w przypadku aplikacji, i raczej kłaść nacisk na praktyczne zapoznanie się z pracą sądu (czyli na faktyczną pracę w ramach etatu).
Myślę, że wcale nie byłoby złym rozwiązaniem, aby aplikanci poznawali sąd od podstaw, poprzez pracę w sekretariatach sądowych, jako protokolanci, referendarze czy asystenci sędziego.
Podobnie należałoby rozważyć etap późniejszy, po zdaniu egzaminu sędziowskiego, przy czym obecnie już bezprzedmiotowe staje się rozważanie asesury w takim ujęciu, jakie istnieje obecnie. Albo może rzeczywiście pozostawić funkcję asesora, z tym że – jak we Francji – bez prawa wydawania orzeczeń i przez stosunkowo krótki okres – najwyżej do roku. Instytucja sędziego na czas określony nie jest złym rozwiązaniem, ale czy gwarancje niezawisłości takich sędziów będą większe, niż obecnych asesorów, a co zakwestionował Trybunał Konstytucyjny? Tego nie jestem pewna.

Czy Pani praca w sądzie bardzo się zmieni w stosunku do czasów asesorskich?


— Nie, nie sądzę, żeby coś zmieniło się w mojej pracy w sądzie. Muszę jednak przyznać, że z pewnością zwiększy się moje poczucie, że faktycznie mogę wydawać takie wyroki, jakie w moim przekonaniu są słuszne, sprawiedliwe i zgodne z przepisami prawa oraz moim sumieniem. Trzeba sobie powiedzieć szczerze – magia tzw. numerków, w tym liczba uchylonych wyroków, jest silna. Niejeden asesor, który ma w perspektywie „uchyłkę” orzeczenia do ponownego rozpoznania dobrze się zastanowi, czy opłaca mu się bycie w zgodzie z własnym sumieniem.
W prawie cywilnym jest tak, że pięćdziesiąt procent przypadków można rozpoznać tak albo inaczej, w zależności od tego, które poglądy tzw. doktryny i orzecznictwa sąd rozpoznający sprawę uzna za bardziej odpowiednie. Poglądy sądu wyższej instancji często są znane – w szczególności z uprzednio rozpoznanych zażaleń czy apelacji. A orzeczeń drugiej instancji, uchylających wyrok asesora z reguły już nikt później nie bada. Tymczasem zdarzyć się tu mogą rzeczy niezwykle dziwne, a asesor ma już numerek in minus w swojej statystyce.
Nie ukrywam, że i mnie zdarzyło się mieć kilka „uchyłek” dla mnie kontrowersyjnych, chociaż nie jest w dobrym tonie krytykować orzeczenia wyższej instancji. Na przykład zdarzyło się, że wydane przeze mnie orzeczenie zostało uchylone z zaleceniem przesłuchania dłużnika na okoliczność osiąganych przez niego dochodów. Sprawa była upadłościowa, tu nie ma zastosowania przepis o zawieszeniu postępowania ze względu na śmierć strony. A problem był właśnie taki, że rzeczony dłużnik – uprzednio zresztą drobiazgowo przesłuchany – zmarł po wniesieniu zażalenia przez wierzyciela, przy czym kopia aktu zgonu znajdowała się w aktach. Przy ponownym rozpoznaniu sprawy sąd – oczywiście w innym już składzie – nie wykonał tego zalecenia sądu wyższej instancji (które to zalecenie jest w takim przypadku wiążące), uzasadniając niesubordynację tym, iż oczywistością jest, że osoba nieżyjąca nie może osiągać żadnych dochodów.

Wiem, że zajmuje się Pani sędzia również pracą naukową. Czy bycie sędzią przeszkodzi, czy tylko utrudni osiągnięcie doktoratu na Uniwersytecie Jagiellońskim? A może ułatwi...


— Moja, jak Pan to nazwał, praca naukowa od czasu podjęcia pracy w sądzie pozostaje zahibernowana. Praca doktorska jest już wprawdzie napisana, ale wymaga pewnych poprawek i uzupełnień, a po tak długim czasie – znacznej rewizji. No i czasu... Tego nie da się zrobić z doskoku. Nie ma jednak żadnej zależności między otrzymaniem nominacji sędziego a ułatwieniem bądź utrudnieniem w osiągnięciu doktoratu. Moja praca doktorska bowiem dotyczy mojej pierwszej specjalności – filologii romańskiej, a konkretnie literaturoznawstwa. W tej chwili jest to raczej hobby, na które niestety ciągle brakuje mi czasu, bo zawsze jest coś ważniejszego.

Wobec tego życzę Pani spełnienia marzeń i dziękuję za chwilę rozmowy.


— Dziękuję bardzo.


Zdjęcie Krzysztof Bachorzewski

Rozmowa została opublikowana w Gazecie Sądowej nr 4 (154) z kwietnia 2007 roku


 
Copyright 2015. All rights reserved.
Wróć do spisu treści | Wróć do menu głównego