Pension L
öven okazało się całkiem przyjaznym miejscem na nocny odpoczynek, którego oczekiwaliśmy po przebyciu ponad 600 kilometrów. Podobnie jak poprzedniego dnia, jeszcze w Polsce, tak i teraz poranne wstawanie nie nastręczało uczestnikom rajdu szczególnego wysiłku. Tym razem Msza święta została odprawiona przez księdza Mieczysława w jednym z pomieszczeń hotelowych z którego było blisko do sali śniadaniowej, gdzie niebawem mogliśmy najeść się do syta (naprawdę!). To już nie są czasy, gdy na śniadanie tzw. europejskie wydawano jedynie niewielką bułeczkę i kawę lub herbatę.Mając zaspokojone potrzeby ciała ochoczo zaczęliśmy się pakować, by około godziny dziewiątej wystartować w kierunku Memoriału Mauthausen odległego o kilkanaście kilometrów. Droga nasza wiodła w kierunku mostu na Dunaju, po przekroczeniu którego zaczęła się stopniowo wznosić na jego prawy, wysoki brzeg. Po kilku serpentynach dotarliśmy do obszernych parkingów, o tej porze prawie pustych, leżących u stóp wznoszących się budynków niemieckiego, nazistowskiego obozu koncentracyjnego, noszącego nazwę KL Mauthausen. Według ówczesnej nomenklatury stanowił on wraz z sąsiadującym KL Gusen jeden wielki system obozowy KL Mauthausen-Gusen składający się z kilkunastu podobozów. Kierowani tu byli obywatele wielu państw europejskich i zmuszani do katorżniczej pracy najczęściej w kamieniołomach, a także przy drążeniu tuneli w których jakoby miano produkować wunderwaffe. Szanse przeżycia więźniów były znikome, a właściwie żadne, nie tylko z powodu minimalnych racji pożywienia, lecz także poprzez bestialstwo strażników i nadzorców. Nierzadkie były przypadki zrzucania ze skał skazańców, którzy nie mieli już siły pracować.
W tym kompleksie obozowym zginęło kilkadziesiąt tysięcy Polaków, w większości elita intelektualna. Tak się składa, że zginął w tym miejscu dziadek ze strony ojca moich dwóch siostrzeńców – Maćka i Leszka, uczestników VII rajdu Monte Cassino Intermarium.
Po przekroczeniu bramy obozowej i kilku pozostałych budynków – świadków tamtych dni, oczom naszym ukazał się rozległy widok na kilkanaście wyniosłych pomników w różnych stylach, które symbolizować mają różnorodność nacji poddanych w tym miejscu eksterminacji (współczesna nazwa tego miejsca – Memoriał Mauthausen – jest wg mnie eufemistyczna i zamiast wskazywać prawdę o tym miejscu, zaciemnia ją). Jest więc pomnik przypominający o więźniach żydowskich w postaci stylizowanego siedmioramiennego świecznika (menory), jest pomnik pomordowanych narodowości rosyjskiej, oczywiście z czerwoną gwiazdą na wysokim obelisku. Znajdują się tu również pomniki obrazujące niewolniczą pracę więźniów. Jest również pomnik przypominający o cierpieniu polskich więźniów tego obozu – złożony z prostopadłościanów wyższych po bokach, zaś w środku stoi urna na postumencie przypominającym ołtarz. Na urnie widnieje rysunek więziennego oznaczenia Polaków, trójkąt równoramienny skierowany ostrzem w dół a w środku litera «P». Przed tym pomnikiem odbyła się uroczystość złożenia wieńca, zniczy pamięci oraz oddanie honoru przez poczet sztandarowy Stowarzyszenia Motocyklowego Monte Cassino Intermarium. Ksiądz kapelan Mieczysław Kucel CSMA poprowadził modlitwę polecającą dobremu Panu Bogu dusze wszystkich pomordowanych więźniów i wygłosił krótką homilię. Po części oficjalnej naszej bytności w Memoriale Mauthausen jeszcze około godziny mogliśmy zwiedzać teren memoriału oraz zrobić wspólne zdjęcie, mając za plecami zabudowania obozowe. Zaś po tym czasie wróciliśmy na parking, gdzie pozostawiliśmy motocykle i bus techniczny, aby udać się w dalszą drogę.
*
A przed nami jawiła się droga marzeń. Dlaczego? Otóż niemal każdy motocyklista o zacięciu turystycznym marzy o przejechaniu przez Alpy którąś z dostępnych dróg wiodących przez alpejskie wysokie przełęcze. Legendami obrósł drogowy szlak o wdzięcznej nazwie Großglockner Hochalpenstraße, w najwyższym miejscu osiągający ponad 2500 metrów nad poziom morza.
Tego dnia rano dowiedzieliśmy się, że właśnie 12 maja otwarto (po uprzednich, obfitych opadach śniegu) przejazd dla motocykli tą drogą, więc pełni nadziei i oczekując niesamowitych wrażeń... i widoków, bo pogoda zapowiadała się wyśmienita, ruszyliśmy z Memoriału Mauthausen w dół, w kierunku doliny Dunaju. Niebawem dotarliśmy do mostu na tej potężnej rzece i przeprawiliśmy się na jej drugi, południowy brzeg by jechać dalej. Po kilkudziesięciu kilometrach droga nasza wiodąca oczywiście autostradą zaczęła skręcać na południowy zachód i powoli, acz systematycznie poczęła zbliżać się do majaczącego w oddali przedgórza alpejskiego. Krajobraz widziany przez przednią szybę busa jadącego za motocyklistami stawał się z każdym kilometrem coraz bardziej urozmaicony. Droga biegła niedaleko kilku dużych jezior sprawiających wrażenie reliktów polodowcowych, bowiem nie zauważyłem żadnych budowli przypominających zapory wodne. Niebawem dotarliśmy na obrzeża Salzburga, gdzie obwodnicą dotarliśmy do wylotu doliny Salzach, która miała stanowić kierunek dalszej naszej jazdy. Minęliśmy znane z kompleksu skoczni narciarskich Bischofshofen oraz nieco większy Sankt Johann im Pongau i kilka kilometrów dalej skręciliśmy wraz z towarzyszącą od Salzburga rzeką Salzach wyraźnie na zachód by po dalszych kilkudziesięciu kilometrach osiągnąc miejscowość Bruck. W tej miejscowości ma początek Glocknerstra
ße, zaś krajobraz zmienił się na górski, zaś na widocznych z szosy szczytach pojawił się śnieg. Kilkanaście kilometrów dalej dotarliśmy do miejsca, gdzie przy bramkach kasowych (dalej jest droga płatna) rozpoczyna się właściwa Großglockner Hochalpenstraße.,Droga staje się znacznie węższa i zaczyna się bardziej stroma, by po kilku kilometrach zaskoczyć kilkoma serpentynami. Moje emocje sięgnęły zenitu, gdyż bus techniczny którym podróżuję jest załadowany po brzegi nie tylko bagażami motocyklistów, lecz również żywnością „na wszelki wypadek”, niezbędnym sprzętem potrzebnym przy ewentualnych awariach motocykli, czy też np. sztandarem stowarzyszenia, wieńcami i zniczami potrzebnymi podczas wizyt na cmentarzach żołnierzy polskich we Włoszech itp. Wszystko to powodowało, że dość wcześnie kierujący busem Sebastian musiał zredukować bieg do „jedynki”. Pojazd jednak powoli bo powoli, ale z uporem wdrapywał się coraz wyżej i wyżej. Po drodze mijali nas motocykliści z grupy, która o wiele później ruszyła z miejsca poboru opłat. Ostatnie sekwencje serpentyn to jazda powyżej granicy lasu z coraz rozleglejszym widokiem na liczne trzytysięczniki widoczne z Großglockner Hochalpenstraße. Po kilkudziesięciu minutach mozolnego podjazdu dotarliśmy do miejsca wigldokowego poniżej restauracji Fuschertörl leżącej na wysokości 2430 metrów, gdzie zatrzymali się wyprzedzający nas motocykliści. Widok z tego miejsca był przedni. Przed naszymi oczami jawiło się kilkanaście szczytów powyżej 3000 m n.p.m. Najbardziej imponująco wyglądała grupa szczytów z piramidą Sonnenwelleck (3261 m) na pierwszym planie, za nim po prawej stronie Fuscherkarkopf (3331 m), zaś zza tych dwóch szczytów po lewej stronie wychylał się dwuwierzchołkowy, najwyższy szczyt Alp austriackich – Großglockner (3798 m). Na prawo od nich można było podziwiać łańcuch trzytysięczników, że wymienię (od lewej strony) Breitkopf (3154 m), dalej lodowiec Nördlicher Bockkar Kees, podobny nieco do szafy Hohe Dock (3348 m), kolejny lodowiec Hochgruberkees i wreszcie obły szczyt Vorder Bratschenkopf (3397 m). W miejscu, w którym zatrzymaliśmy się, obok restauracji były maszty i na jednym z nich zawisł proporzec Stowarzyszenia Motocyklowego Monte Cassino Intermarium. Obok zaś, na niewielkiej platformie widokowej uczestnicy rajdu pozowali do pamiątkowego zdjęcia.
Motocykliści, żądni jeszcze większych wrażeń, postanowili wyjechać jeszcze wyżej, na parking położony na wysokości 2571 m n.p.m. o nazwie Edelweißspitze, co im się udało. Sebastian, kierowca busa technicznego zadecydował, że nie będzie się pchał wyżej i skierował auto jakby w dół. To „jakby” było na miejscu, gdyż okazało się, że po chwilowym zjeździe droga zaczęła się piąć w górę. I pięła się, pięła... Oczom moim ukazał wlot do tunelu o nazwie Mitteltörltunnel. Za nim trawersami o tendencji dalej wznoszącej trzeba było pokonać jeszcze dwa-trzy kilometry, by dotrzeć do najwyższego punktu Großglockner Hochalpenstraße, mianowicie tunelu Hochtor leżącego pod przełęczą o tej samej nazwie (wysokość to ponad 2550 m n.p.m.). Na portalu tunelu widnieje napis po łacinie „in te domine speravi” co w dowolnym tłumaczeniu może oznaczać, że wjeżdżający od tej strony mają pierwszeństwo. Ciekawe, prawda? Dopiero po przekroczeniu tego miejsca droga zaczęła się wyraźnie obniżać licznymi serpentynami i trawersami. Na tzw. patelni jednej z serpentyn odbijała droga, będąca integralną częścią Großglockner Hochalpenstraße wiodąca do Kaiser-Franz-Josefs-Höhe, czyli potężnej budowli z jeszcze większym zapleczem parkingowym, będącej czymś w rodzaju hotelu górskiego. Widok z tego miejsca zatyka dech w piersiach, bowiem u stóp rozciąga się pozostałość po lodowcu Pasterze, zaś nad nim wisi ogrom Wielkiego Dzwonnika (Großglockner). Wielka szkoda, że nie dane nam było zboczyć o te kilka kilometrów i jeszcze na dodatek, przy tak pięknej pogodzie, jakiej doświadczyliśmy. Może następnym razem?
Tymczasem Sebastian i ja z każdym zakrętem, czy serpentyną
obniżaliśmy się w kierunku miejscowości Heiligenblut, skąd do miejsca naszego noclegu było około 30 kilometrów
drogi wiodącej doliną. Hotel M
ölltalerhof w Lainach, niedaleko znanego ze sportów zimowych kurortu Lienz osiągnęliśmy jako pierwsi i nam przypadła rola pertraktacji z gospodarzami jakości zakwaterowania uczestników VII rajdu Monte Cassino Intermarium.
Film przedstawiający pobyt na terenie Memoriału Mauthausen dostępny jest tu zaś film opisujący przejazd przez Großglockner Hochalpenstraße jest dostępny tu