google0d32ab1f75dbe813.html google0d32ab1f75dbe813.html

reportaże i wspomnienia

Przejdź do treści

Menu główne:

W zakładce „Reportaże, artykuły”  utworzona została strona pt. „VII Rajd Intermarium”, której założeniem jest relacja z rajdu Stowarzyszenia Motocyklowego Monte Cassino Intermarium śladami wojennych zmagań żołnierzy 2 Korpusu Polskiego we Włoszech. Głównym celem stało się upamiętnienie miejsc wiecznego spoczynku poległych polskich bohaterów, a przede wszystkim uczestnictwo w głównych obchodach osiemdziesięciolecia bitwy o Monte Cassino. Uroczystość ta miała miejsce 18 maja br. na polskim cmentarzu wojennym, u stóp benedyktyńskiego klasztoru. Uczestniczyli m.in. prezydenci Włoch i Polski, zaś Stowarzyszenie Motocyklowe wystawiło swój poczet sztandarowy. Oprócz części historyczno-patriotycznej, wyprawa motocyklistów, członków Stowarzyszenia w większości mieszkańców wschodnich części naszego kraju, odwiedziła grób św. Jana Pawła II, sanktuaria: św. Antoniego Padewskiego, św. Franciszka w Asyżu, św. ojca Pio w San Giovanni Rotondo, św. Michała Archanioła na Monte Sant'Angelo (półwysep Gargano), a także najpiękniejsze miejsca ziemi włoskiej i austriackiej. Pełną relację z rajdu można znaleźć tu.

Przełom lat sześćdziesiątych i siedemdziesiątych XX wieku. Kabaret handlowców „Paragon”

Lata siedemdziesiąte XX wieku – linotypista

drukarni gazetowej „Domu Słowa Polskiego” w Warszawie


30 listopada 1995 roku. Sala Koncertowa Filharmonii Narodowej.

Występ jako solista-skrzypek w koncercie z cyklu „Pieśń ojczystej ziemi”,

w towarzystwie harmonisty i jednej ze śpiewaczek

zespołu folklorystycznego z Mlądza (Ziemia Kołbielska).

Na drugim planie siedzą członkowie kapeli kurpiowskiej z Myszyńca,

biorący również udział w tym koncercie.

Rok 1999. W moich ukochanych Tatrach

Rok 2008. W otoczeniu dziennikarskiej płci pięknej
podczas studyjnego wyjazdu na festiwal muzyki myśliwskiej

Rok 2008. Mini-recital skrzypcowy podczas wernisażu malarskiego mojego przyjaciela

– sędziego Wojciecha Cyruliczka w dawnym opactwie cysterskim w Lubiążu (Dolny Śląsk)


Rok 2009. Jako reporter akredytowany na Festiwalu Folkloru Ziem Górskich w Zakopanem,

zwiedzam wystawę instrumentów w Liceum im. Kenara

Koniec maja 2010 roku – razem z żoną Marianną w jej ogrodzie
przed domem na warszawskim Ursynowie

29 lipca 2015 roku. Podczas wędrówki nad Wisłą z Błot do Świdra

z grupą zaprzyjaźnionych piechurów związanych z warszawską energetyką

Sierpień 2018 roku. Zdjęcie to przedstawia Mariannę i mnie, jako laureatów

nagrody prezydenckiej, w konkursie „Warszawa w kwiatach i zieleni”

Kwiecień 2020. Koronaspacer na Ursynowie


Kilka słów

o mnie


Chciałbym w tym miejscu napisać coś niebanalnego, przyciągającego internetowych żeglarzy. Oglądając się wstecz, na swoją przeszłość, korzenie z których wyrosłem, co udało mi się w życiu, a co nie, dochodzę do wniosku, że niczym specjalnym nie mogę się pochwalić. Jedynie niemały bagaż doświadczeń życiowych dźwigam na sobie. A wybiegając myślami w przyszłość; niestety z roku na rok już coraz krótszą z racji wieku, marzy mi się zrobienie jeszcze czegoś, co będzie zapamiętane przynajmniej przez moich przyjaciół, czy rodzinę.

Być może zaczynem tego będzie strona internetowa, którą sam buduję i wykorzystuję w niej swoje dotychczasowe dokonania. Próbuję znaleźć w pamięci wszystko to, co złożyło się na znaczące etapy mojego życia i da się opowiedzieć słowami.
Edukację szkolną rozpocząłem jeszcze „za Stalina”. Pamiętam żałobne uroczystości, kirem spowite wystawy sklepowe z gipsowymi odlewami popiersia „ojca narodu radzieckiego” i „najwierniejszego przyjaciela Polski”. Równie dobrze pamiętam inny pogrzeb. Otóż, wszystkie wakacje odkąd pamiętam, spędzałem w małym miasteczku na granicy Mazowsza i Podlasia, skąd pochodził mój ojciec, a mieszkała babcia i ciocia z rodziną, prowadząca gospodarstwo rolne. Może to był rok 1950, może 1951 lub 1952. Szosą siemiatycką jechały wojskowe ciężarówki, na jednej z nich znajdowała się ustrojona kirem i wieńcami trumna z ciałem zabitej persony. Ową osobę – mówiono – zabili „ci z lasu”. Był on, podobno, jakąś znaczącą postacią miejscowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego i obowiązek oglądania ceremonii przejazdu i następnie pochówku był egzekwowany z całą surowością.
Dlaczego przytoczyłem to wspomnienie, nie wiem. Może dlatego, że wszystkie moje wyjazdy „na wieś” darzę szczególnym sentymentem, począwszy od tych z lat dziecinnych, a skończywszy na młodzieńczych. Wyjazdy nie ograniczały się tylko do czasu wakacji letnich, bywały także podróże na święta Bożego Narodzenia, czy na Wielkanoc. Były to podróże w tamtym czasie (koniec lat czterdziestych i lata pięćdziesiąte XX wieku) dość ekstremalne.
Na przykład pamiętam wieczorno-nocną podróż pociągiem ze stacji Warszawa Wileńska do Czyżewa przy trzydziestostopniowym mrozie w ledwie-ledwie ogrzewanym parą z lokomotywy wagonie, tzw. boczniaku, w którym każdy przedział miał swoje drzwi na zewnątrz. Na stacji docelowej czekał na nas (jechałem w towarzystwie mamy i siostry) mój wuj z furmanką, czy też saniami wypełnionymi kołdrami, kocami i czym się tylko dało, a pod nimi były butelki z gorącą wodą. I tak jechaliśmy do owego miasteczka około dwadzieścia kilometrów, mając nadzieję, że żadna butelka nie pęknie, będzie trzymała ciepło do końca podróży, wreszcie, że koń – a właściwie kobyłka – wujka Władka dobrze się spisze i na wczesny ranek dowiezie nas na miejsce.

Mile wspominam wakacje spędzane na Podlasiu, najpierw pomieszkując w domu, w którym się urodziłem, w domu dziadków, na tzw. ruskiej stronie; gdzie na przekór nazwie miałem za oknem widok na piękny, późnobarokowy kościół, organistówkę i zabudowania gospodarcze miejscowego plebana. Zresztą dzieci organisty były moimi kompanami w letnich zabawach. Po śmierci babci – Julii de domo Lubowickiej herbu Ślepowron (za życia często mi powtarzała jak mantrę: pamiętaj, że ty jesteś ze ślachty), wakacje spędzałem u jej córki, siostry mojego taty i mojej matki chrzestnej mieszkającej po drugiej stronie rzeki Nurzec, na tzw. polskiej stronie. Za stodołą, za pięknymi i wyjątkowo dorodnymi świerkami na pagórku znajdowały się ruiny pałacu, stanowiące wyjątkowo tajemnicze miejsce zabaw. Obecnie ów pałac (odrestaurowany) stanowi siedzibę muzeum rolnictwa im. ks. Krzysztofa Kluka, miejscowego proboszcza, znakomitego przyrodnika i botanika.
Wracam jednak do początków mojej edukacji, bowiem nie była czymś zwyczajnym. Mam starszą siostrę i jak to w takim przypadku bywa, przy niej szybciej się edukowałem w zakresie m.in. czytania. Podobno, mając ledwie cztery lata, nauczyłem się czytać, zaś w wieku pięciu lat przeczytałem „Faraona” Bolesława Prusa. Kiedy miałem iść do szkoły, mama – mając na względzie to, żebym się za bardzo nie nudził – wymyśliła, bym poszedł pobierać nauki... w szkole muzycznej.
Akurat w tym samym czasie została oddana do użytku Państwowa Podstawowa Szkoła Muzyczna nr 2 im. Stanisława Moniuszki przy ul. Kawęczyńskiej na warszawskiej Pradze, niedaleko miejsca gdzie mieszkałem. Po przejściu wstępnego egzaminu ze słuchu muzycznego zostałem zakwalifikowany do nauki gry na skrzypcach. I to właśnie zadecydowało, że muzyka stała się dla mnie jedną z ważniejszych osi, wokół których, z różnymi życiowymi meandrami, odejściami i powrotami, przyszło mi się zmierzyć.

Moją pierwszą Panią Profesor, wprowadzającą w arkana wiolinistyki była przedwojenna skrzypaczka-solistka Zofia Bakanowska. Zmarła dożywszy sędziwego wieku – niemal stu lat. Od kilku lat w Zaduszki odwiedzam Jej grób na warszawskim Bródnie. Na tym samym cmentarzu w 2014 roku została pochowana jeszcze jedna postać z moich szkolnych lat – Roma Warchałowska, która uczyła mnie i w szkole podstawowej, i w średniej języka polskiego, a także francuskiego. Była osobą niezwykłą – pełną godności, nieskazitelnych manier i ogromnej wiedzy. Ją także odwiedzam z okazji Święta Zmarłych.
Później było Państwowe Liceum Muzyczne, w przepięknym miejscu – u zbiegu ul. Pięknej i Alej Ujazdowskich. Siedziba szkoły mieściła się w pałacyku, w którym na parterze i w podziemnej kondygnacji uczyła się młodsza młodzież, zaś na piętrze nauki pobierali studenci Państwowej Wyższej Szkoły Muzycznej (tak się nazywała uczelnia – protoplasta dzisiejszego Uniwersytetu Muzycznego Fryderyka Chopina).

Miałem zostać muzykiem, zostałem... poligrafem. Dwadzieścia cztery lata spędziłem w oparach ołowiu i farb drukarskich. Byłem zecerem, linotypistą
, operatorem fotoskładu, korektorem, rewidentem... Niektórych z tych zawodów już nie ma, a ich atrybuty można oglądać jedynie w Muzeum Techniki.
Choć ponad dwadzieścia lat nie miałem instrumentu w rękach, gdy tylko nadarzała się okazja – przypominałem sobie o umiejętności gry na skrzypcach. W ten sposób zaistniał mój kilkunastoletni związek z ursynowskim zespołem folklorystycznym „Stokłosy”, z którym przeżyłem fantastyczne chwile grając w kapeli: np. koncerty w Filharmonii Narodowej, czy atrakcyjne wyjazdy zagraniczne, nie mówiąc o częstych występach na krajowych imprezach folklorystycznych.
Grywałem w zespole uprawiającym tzw. rock chrześcijański o nazwie „Angelos”, wreszcie proszono mnie o granie na różnych uroczystościach, takich jak np.: chrzty, śluby kościelne, czy nawet pogrzeby, a w ostatnich latach koncertowałem (może to za wiele powiedziane) na imprezach środowiskowych w różnych, czasami bardzo ciekawych miejscach n
aszego kraju.
Niemal przez czterdzieści lat miałem do czynienia ze słowem drukowanym. Najpierw w drukarni gazetowej i dziełowej oraz fotoskładzie Zakładów Graficznych „Dom Słowa Polskiego”, a po przemianach ustrojowych i rewolucji informatycznej w prywatnych spółkach pracowałem przy tworzeniu m.in. takich czasopism jak „Polityka”, czy gazeta giełdy „Parkiet”. Już jako redaktor techniczny pracowałem przez jakiś czas w znanym wydawnictwie chrześcijańskim, by osiąść na kilkanaście lat w jednym ze znaczących wydawnictw prawniczych.
Tu od podstaw stworzyłem dwa czasopisma (miesięcznik – Gazeta Sądowa i kwartalnik – Europejski Przegląd Prawa), które prowadziłem nie tylko jako redaktor graficzno-techniczny, ale również pełniłem obowiązki sekretarza redakcji.

W ciągu tych lat „spod mojej ręki” wyszło ponadto około osiemdziesiąt pozycji książkowych, które nie tylko redagowałem typograficznie, lecz również tworzyłem do nich okładki. Od 2000 roku zacząłem pisać reportaże z najróżniejszych imprez prawniczych i nie tylko.
Po przejściu na emeryturę wielokrotnie próbowałem znaleźć zajęcie w zawodach, które potrafię najlepiej wykonywać (redakcja techniczna, grafika komputerowa). Niestety, zawsze spotykałem się z odmową i tłumaczeniem, że należy stawiać na młodych, otwartych na wyzwania współczesności. Ja jednak swoje wiem, kryterium głównym jest powinowactwo, układy itp. Ponieważ mam w miarę dobrą emeryturę, nie robię z tego tragedii, ale co w takim razie powiedzą ubiegający się o pracę nie mający znajomości, koneksji rodzinnych i towarzyskich. Taka jest niestety rzeczywistość! Czy cokolwiek ją zmieni?

*

Strona, którą tworzę, jest jakby podsumowaniem dotychczasowej mojej działalności. Jest także zaczynem czegoś nowego – do końca jeszcze niesprecyzowanego. Myślę, że znajdzie się miejsce na blog, ale także na szersze opracowania dotyczące czy to historii, czy dnia dzisiejszego, czy też przyszłości. Chciałbym, aby na mojej stronie znalazło się jak najwięcej miejsca dla szeroko pojętej kultury i sztuki – dziedzin reprezentowanych do tej pory w internecie nad wyraz skromnie.

Krzysztof Bachorzewski



 
Copyright 2015. All rights reserved.
Wróć do spisu treści | Wróć do menu głównego